Warto postawić jasne granice na co Państwo jako para i jako rodzice nie chcecie pozwolić. Jeżeli potrzebuje Pani dłuższej rozmowy zapraszam do skorzystania z konsultacji online. Pozdrawiam serdecznie. Dorota Nowacka. psycholog. rejestracja@psycholognowacka.pl. www.psycholognowacka.pl. redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie.
Uważam, że powinnaś rozstać się z tym mężczyzną. To toksyczny związek, w którym nie jesteś szczęśliwa. Twój mąż nie szanuje Cię i nie traktuje tak, jak powinien. Nie możesz pozwolić na to, aby znęcał się nad Tobą psychicznie ani tym bardziej żeby Cię bił. Taka sytuacja jest niedopuszczalna. Najlepszym rozwiązaniem będzie zerwanie tej relacji, powinnaś pójść swoją drogą i ułożyć sobie życie z nowym mężczyzną, który pokocha Ciebie i Twoje dziecko, będzie Was szanował i otoczy ciepłem i miłością. Twój mąż powinien porozmawiać z psychologiem, jesli będzie agresywny wobec Ciebie lub będzie Cię prześladował lub nękał czy zastraszał, możesz powiadomic policję. Pamiętaj, że najwazniejsze jest zdrowie i szczęście Twoje i Twojego dziecka. Podaję Ci numery telefonów, pod które możesz zadzwonić i zasięgnąć porady jak postępować w takiej sytuacji: CENTRUM PRAW KOBIET tel. 022 652 01 17 w godz. - DLA KOBIET tel. 022 635 93 92 Wsparcie Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny poniedziałek - piątek w godz. – DLA KOBIET W CIĄZY I MATEK MAŁYCH DZIECI tel. 022 635 10 11 poniedziałek - piątek w godz. - # Biuro interwencji tel. 022 635 30 92 w godz. - DLA OSÓB W TRUDNEJ SYTUACJI ŻYCIOWEJ tel. 022 828 12 95 Biuro Porad Obywatelskich poniedziałek w godz. - wtorek - piatek w godz. - Powodzenia!
Nigdzie rzeczywistość ta nie została wyrażona mocniej niż w Liście św. Pawła Apostoła do Efezjan. (…) W słowach, które stały się jednym z najtrudniejszych fragmentów Nowego Testamentu, Paweł zwraca się do chrześcijańskich żon i mężów: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej.
Pomimo rozwoju i licznych przemian, na Zachodzie nadal bardzo popularny jest model rodziny dwa plus jeden – mama, tata, dziecko. Również miejsc na świecie, gdzie jeden mężczyzna ma kilka żon, jest wiele. Jak natomiast wygląda sytuacja w nielicznych społeczeństwach (głównie Tybet i Nepal), w których sytuacja jest odwrotna? Jak wygląda życie kobiety, która posiada trzech mężów? Odpowiedź jest zaskakująca! W krajach islamskich zazdrość i rywalizacja pomiędzy poszczególnymi żonami jest bardzo widoczna. Poniekąd jest to uwarunkowane przez obyczaje, ponieważ zazwyczaj pierwsza z żon ma najwyższą pozycję, jednakże również mąż ustala hierarchię wśród swoich małżonek. Zupełnie odwrotna sytuacja panuje w małżeństwach poliandrycznych (polys – wielu, andros – mężczyzna). Małżeństwa poliandryczne zawierane są głównie w celach ekonomicznych. Kobieta poślubia zazwyczaj dwóch lub trzech braci, którzy dziedziczą cały majątek, poślubiają jedną kobietę, razem uprawiają ziemię i w zgodzie dzielą się małżonką. Dzięki temu w rodzinach takich panuje zgoda, harmonia i spokój. Jak zatem wygląda życie takiej rodziny? Ponieważ mężowie są braćmi, nie ma między nimi cienia zazdrości. Sprawiedliwie dzielą się obowiązkami i przywilejami, zgodnie ze sobą współpracując. Dzieci, które urodziły się w tym związku, do każdego z mężczyzn zwracają się „tato”, gdyż w takiej rodzinie nie ma znaczenia, kto jest biologicznym ojcem. Bracia mają również takie same prawa seksualne względem żony, a żona równo traktuje wszystkich braci, nie wyróżniając żadnego z nich. Zazwyczaj to małżonka reguluje częstotliwość intymnych kontaktów, natomiast by pozostać sprawiedliwą, pierwszą noc po ceremonii zaślubin spędza z najstarszym z braci, a ostatnią z najmłodszym. Kobiety pozostające w takich związkach zapewniają, że każdego z mężów szanują i kochają tak samo, natomiast mężowie twierdzą, że pomimo sytuacji, w której muszą dzielić się swoją żoną z braćmi, niedopuszczalne są dla nich kontakty pozamałżeńskie. Warto wspomnieć, że małżeństwa takie nie muszą, ale mogą zostać zaaranżowane. Jeżeli jednak przyszli małżonkowie nie przypadną sobie do gustu, bez konsekwencji mogą odmówić ożenku. Jedynym wymogiem przy małżeństwach aranżowanych jest dziewictwo zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Mimo na pozór skomplikowanych relacji, małżeństwa poliandryczne prowadzą spokojne, harmonijne i szczęśliwe życie. Nie przyzwyczajeni do wygód, wzajemnie się wspierają i cieszą z każdego wspólnie przeżytego dnia. Najważniejsze jest dla nich „być”, a nie „mieć”, nie zaprzątają sobie głowy niepotrzebnymi i wymyślonymi problemami, nie zwracają uwagi na rzeczy materialne, ale wymiar duchowy, kochają się i szanują. Również my, ludzie zachodu, powinniśmy inspirować się ich światopoglądem, gdyż ciągle czegoś szukamy, za czymś ciągle biegniemy, pragniemy mieć więcej i więcej, nie zastanawiając się nad tym, że życie mamy tylko jedno, więc warto je przeżyć tak, aby pewnego dnia nie obudzić się z ogromnym poczuciem wewnętrznej pustki.
Dlaczego mężowie zdradzają swoje ciężarne żony. Poczucie bezużyteczności i zazdrości dziecka jako głównych przyczyn zdrady. Uprzedzenia o zagrożeniach związanych z seksem podczas ciąży. Komentarze mężczyzn i porady psychologa.
Z Waldemarem Dąbrowskim, dyrektorem Teatru Wielkiego — Opery Narodowej i byłym ministrem kultury rozmawiamy przed pierwszymi koncertami Ukrainian Freedom Orchestra. To międzynarodowy projekt charytatywny dla ogarniętej wojną Ukrainy — Bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Każdego dnia odczuwałem ich cierpienie — mówi o uchodźcach z Ukrainy, których gościł u siebie w domu Opisuje kulisy bojkotu kultury rosyjskiej i nie zawsze optymistyczne reakcje na niego. Pytany o sprawy polityczne i to, co dzieli kulturę i politykę, ocenia: — Nie ma granicy Wraca pamięcią do lat 80. i prac nad pierwszym kapitalistycznym spektaklem w Polsce. W odniesieniu do rosnącej inflacji podkreśla: — Wszyscy będziemy mieć problem W rozmowie pojawia się także kwestia #MeToo w teatrze, w kontekście którego Dąbrowski zwraca uwagę: — Jest cały szereg spraw poza możliwością uchwycenia przez paragrafy Niedawną kontrowersyjną wypowiedź Olgi Tokarczuk nazywa "niefortunną", deklarując chęć rozmowy z noblistką na ten temat Więcej podobnych tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu W Teatrze Wielkim – Operze Narodowej wystartowały próby Ukrainian Freedom Orchestra, składającej się z 74 instrumentalistów i instrumentalistek z Ukrainy. Koncert, który odbędzie się 28 lipca w Warszawie, zapoczątkuje międzynarodową trasę. Orkiestra zagra w 12 miastach i w 13 salach koncertowych a tournée potrwa 25 dni, usłyszymy ich m. in w Londynie, Berlinie, Amsterdamie, Hamburgu, Dublinie, Nowym Jorku oraz Waszyngtonie. Ukrainian Freedom Orchestra jest wydarzeniem charytatywnym. Środki zebrane podczas trasy koncertowej zostaną przekazane Ministerstwu Kultury Ukrainy na pomoc artystom i artystkom. Dodatkowo będzie można dokonywać bezpośrednich wpłat na konto ministerstwa za pośrednictwem strony internetowej, której adres zostanie podany wkrótce. Spotykamy się w gabinecie dyrektora w Teatrze Wielkim — Operze Narodowej. Dawid Dudko: Czy mogę już gratulować? Waldemar Dąbrowski*: Nie. "Wyborcza" ogłosiła, że będzie pan dyrektorem Teatru Wielkiego — Opery Narodowej przez kolejną kadencję. To znaczy, że muszę podpisać kontrakt z Adamem Michnikiem [śmiech]. A mówiąc serio – wszystko wskazuje na to, że tak się stanie, ale oficjalnego dokumentu na razie nie ma. Formalności muszą zostać dopełnione do końca sierpnia. Złożyłem program na kolejne trzy lata, rozmawiamy. Jaki ma pan pomysł na trudne czasy? W dobie coraz wyższej inflacji ludzi może być nie stać na kulturę. Z pewnością wszyscy będziemy mieć problem, chociaż my w Teatrze Wielkim od lat prowadzimy politykę zrównoważonych cen – najtańszy bilet kosztuje tyle co bilet do kina. Ceny w warszawskiej Operze Narodowej nie są porównywalne do Paryża, Berlina czy Wiednia, nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę różnice w zarobkach. Oczywiście nie przejdziemy bezboleśnie przez inflację. Budżety polskich rodzin przeznaczone na kulturę będą się zmniejszać. Ale budujemy atrakcyjny repertuar, staramy się docierać do jak największej liczby ludzi, stale rozszerzać nasze grono widzów… Póki co, to się sprawdza. A co w tej sytuacji może zrobić Ministerstwo Kultury? Pytam pana nie tylko jako dyrektora, ale też byłego ministra kultury. Ostatnio spotkałem się z ambasadorem Austrii, który powiedział mi: "Słuchaj, wy macie efektowniejsze produkcje niż Wiedeń". Wiem, to brzmi nieskromnie, ale wspominam o tym, żeby podkreślić, jak wiele pracy wymagają zarówno względy artystyczne, jak i techniczno-organizacyjne. Na końcu wyraża się to w rachunku finansowym z konkretną kwotą. Teraz rosną znacząco ceny wszystkiego, ale wierzę, że dotacja, jaką otrzymujemy z ministerstwa, będzie też odpowiedzią na zmieniające się realia finansowe. "W Warszawie na betonie leżał obrazek, który jest dzisiaj paradnie wystawiany" Na początku lat 90., w przełomowym momencie dla Polski, wyprodukował pan historyczną "Tamarę", nazywaną pierwszym kapitalistycznym spektaklem. Dziś, w historycznie trudnym momencie dla Ukrainy, zaprasza pan ukraińskie artystki i artystów do wielkiego projektu. Jak zrodził się ten pomysł? "Tamara" czy UFO [Ukrainian Freedom Orchestra – red.]? Może jedno i drugie? To może najpierw "Tamara". W połowie lat 80. byłem stypendystą rządu amerykańskiego. Przyjechałem do Waszyngtonu, z szarego kraju nad Wisłą, pozbawionego pieniędzy i powabu, usiadłem w gabinecie poważnego urzędnika Departamentu Stanu. Zapytał: "Jakie masz marzenia?". Wymieniłem katalog swoich marzeń, w którym mieściło się obejrzenie spektaklu "Tamara" na Manhattanie. Pragnienie wzmogło się po wizytach w amerykańskim muzeum: tu Kandinsky, tu Chagall, a tam jakaś Lempika... Tak jej nazwisko wymawiali Amerykanie. Wszyscy pytali: kto to ta cała Lempika? Myśleli, że to Rosjanka. Ja, chociaż ponadprzeciętnie zorientowany w sztuce, też na początku nie wiedziałem, kto to taki, ale szybko dotarłem do ludzi, którzy znali ją osobiście. Dałem sobie słowo honoru, że muszę przywrócić Polsce świadomość istnienia tej niezwykłej artystki, która dzięki swojemu dorobkowi osiągnęła status światowy, a u nas była praktycznie nieznana. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych poszedłem do Muzeum Narodowego w Warszawie, pytając: "Czy mamy jakiś obraz Tamary Łempickiej?". Usłyszałem: "Chyba nie, ale zejdźmy do magazynu". Poszliśmy, a tam licem na betonie leżał obrazek Łempickiej, który jest dzisiaj paradnie wystawiany. Dalej przyszła myśl: skąd wziąć pieniądze na niemal nierealne przedsięwzięcie? Nie mając żadnych funduszy na ten cel, przekonałem amerykańskich producentów, by dali mi za darmo prawa autorskie – rynkowo był to koszt 250 tys. dol.! Udało się też zgromadzić pierwszy w historii polskiego teatru budżet sponsorski – pomógł Pewex, pomógł Warimpex i Bartimpex oraz Orbis, a także paru moich wiedeńskich przyjaciół, którzy zakupili materiały na kostiumy… Budżet Teatru Studio nijak się miał do kosztu tego projektu, w dodatku musieliśmy na kilka miesięcy wyłączyć przestrzeń galerii teatru, bo przecież akcja działa się w jedenastu pomieszczeniach równocześnie. "Tamara" to był film na żywo. Szczęśliwie zaangażowałem do tego przedsięwzięcia Macieja Wojtyszkę, świetnego reżysera teatralnego i filmowego i wybitną scenografkę Izabelę Chełkowską. Wykorzystaliśmy barok stalinowski tworzący iluzję willi Il Vittoriale, w której w areszcie domowym przebywał d’Annunzio. Zamówiłem ponad 20 kopii obrazów, Warszawa wreszcie poznała Tamarę Łempicką, a ja mogłem dać ujście swojej fascynacji osobą Tamary i sztuką. Która to fascynacja wyziera zza pana pleców [spoglądam na wiszący w gabinecie Waldemara Dąbrowskiego wielki obraz Edwarda Dwurnika – red.]. Kiedyś w stanie nadzwyczajnego rozemocjonowania Edward postanowił namalować serię obrazów w hołdzie Pollockowi. To najbardziej realistyczne dzieło w mojej kolekcji. Wyraża emocje, aspiracje i generalnie stan ducha w teatrze operowym tydzień przed premierą. Dopiero z tego pozornie pandemonicznego chaosu wyłania się pewien porządek. Tak jak ze starego może czerpać nowy. Widział pan "Powrót Tamary" Cezarego Tomaszewskiego, symbolicznie nawiązujący do tamtego przedstawienia? To pochlebne, że to, co robiliśmy lata temu, żyje w emocjach i świadomości nowego pokolenia twórców teatralnych. Sam spektakl niewiele miał wspólnego z naszym, ale dlaczego miałby mieć? Dziwne uczucie mi towarzyszyło. Dziwne? Patrzyłem na to z sentymentem i zadziwieniem jednocześnie. Waldemar Dąbrowski (mat. nadesłane przez Teatr Wielki - Operę Narodową) "Bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Czułem ich cierpienie" A na orkiestrę złożoną z uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy, która po dziewięciu dniach prób i koncercie inauguracyjnym w Operze Narodowej zjeździ świat? Wymyśliła to współpracująca z nami od lat dyrygentka Keri-Lynn Wilson, zafascynowana kulturą ukraińską, prywatnie żona Petera Gelba, dyrektora Metropolitan Opera, z którym się przyjaźnię. Po kilkuminutowej rozmowie zadawaliśmy sobie już nie pytanie o to "czy?", tylko "jak?". Musieliśmy jakoś dotrzeć do konkretnych muzyków z Ukrainy. Ukraiński trębacz z naszego zespołu był przewodnikiem po ukraińskich zespołach operowych i symfonicznych. Dzięki temu, że rząd ukraiński zwolnił potrzebnych nam muzyków z obowiązku służby wojskowej, udało się stworzyć 74-osobowy zespół. Jak pan słyszy, próbują, od wczoraj. Jest wielka mobilizacja i niesamowite emocje! Pozostając w temacie pieniędzy — jak udało się pozyskać na to wszystko fundusze? Z Peterem Gelbem podzieliliśmy się obowiązkami, zapraszając do współpracy światowej rangi agencję impresaryjną Askonas Holt. My jako Teatr Wielki — Opera Narodowa wzięliśmy na siebie obowiązek stworzenia orkiestry: przywiezienia muzyków w większości z Ukrainy, ale i z innych miast, polskich i europejskich oraz zorganizowania 10-dniowej rezydencji wypełnionej oraz rana do nocy próbami. Było to możliwe dzięki błyskawicznej decyzji ministra Piotra Glińskiego, który zagwarantował nam finansowanie tej części operacyjnej projektu. Metropolitan Opera w Nowym Jorku wzięła na siebie obowiązek zagwarantowania sponsorów trasy koncertowej, kontakty z kluczowymi światowymi mediami i włączenie do projektu Askonas Holt. Na granicy ukraińsko-polskiej na muzyków czekali dziennikarze z BBC, New York Timesa czy Polsatu. Askonas Holt jest menadżerem drogi, który umożliwił występy w rozlicznych, prestiżowych salach koncertowych. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz Co chcecie powiedzieć tym projektem? Walcząca Ukraina każdego dnia krwią swoich obywateli podpisuje aplikację do Unii Europejskiej. Tu pokazujemy, jak wielką siłą w walce ze złem może być także sztuka. To protest przeciw agresji na Ukrainę, mocna deklaracja przynależności Ukrainy do Europy, manifest prawa każdego człowieka do samostanowienia i życia w pokoju, ale też celebracja piękna muzyki – w tym muzyki ukraińskiej. Właściwie mottem tej trasy koncertowej są słowa Pierwszej Damy Ukrainy, która zaapelowała, żebyśmy nie przywykli do cierpienia Ukrainy. Podkreśla pan, że muzyka może być potężną bronią przeciwko agresji. I głęboko w to wierzę. Człowiek jest polem gry dobra i zła, w zależności od kontekstu wyzwala się jedno lub drugie. Muzyką wyzwalamy to, co w każdym człowieku dobre, równocześnie mając świadomość obrazów wojny, które miały być już wyłącznie domeną filmów historycznych. Jestem z pokolenia, które nie doświadczyło wojny, ale w uszach pobrzmiewają mi opowieści moich dziadków i rodziców, którzy przy niedzielnym obiedzie niezmiennie wracali do wojennych traum. Przez trzy miesiące gościłem w swoim domu rodzinę dyrektora opery lwowskiej. Potwornie straumatyzowani ludzie, bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Każdego dnia odczuwałem ich cierpienie. Czy bojkot rosyjskiej kultury i sztuki również postrzega pan jako broń w trwającej wojnie? To bolesna sprawa. Kochamy Puszkina, Lermontowa, Czajkowskiego. Ale mam wewnętrzny sprzeciw, żeby wielkość kultury rosyjskiej była używana jako makijaż dla tej straszliwej mordy agresora. Z chwilą, kiedy skończy się wojna, wrócą te wszystkie rosyjskie piękności, ale teraz nie ma takiej możliwości. Nasi chórzyści odmawiają śpiewania po rosyjsku – i ja ich rozumiem. Oczywiście niektórzy widzowie narzekają, ale jestem absolutnie przekonany, że zdecydowana większość myśli podobnie jak ja, moje koleżanki i koledzy, inni ludzie kultury. Niegranie Rosjan jest złe, ale jeszcze większym złem jest wojna. Każdy gest, który się jej sprzeciwia, to coś bardzo ważnego. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz "Gdyby pojawiła się próba sterowania, zostają dwie możliwości" Od polityki do kultury jest bardzo niedaleko, wbrew często krążącym opiniom. Nie ma granicy, jest kultura polityki albo polityka kultury. W każdym z nas jest potrzeba zanurzania się w aurę kultury, a polityka powinna pomagać ludziom osiągać dobre cele. Co to znaczy "dobre cele"? Polityka to sztuka mobilizacji ludzi, by poszli w określonym kierunku. O politykach świadczy to, jaki kierunek uznają za słuszny. Polityka to nie jest jakaś abstrakcyjna dyscyplina uprawiana przez kilka tysięcy posłów i radnych. To pojęcie dotyczące każdego z nas, ludzi uczestniczących w życiu społecznym, kształtowanych przez kulturę. Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. A czy chowanie w kategoriach ideałów patriotycznych dotyczy tylko umierania na barykadach? W moim przekonaniu dotyczy także godnego i mądrego życia, budowania szkół i uniwersytetów. Gdzie jest granica wpływu polityków na kulturę? Pyta pan o to, co byłoby patologią? Albo o to, co nią jest. Patologią jest przekroczenie granic integralności osób czy instytucji. Ktoś próbował wpływać na pana decyzje przez te dziesiątki lat, gdy zarządza pan instytucjami kultury? Nie. Choć zapewne wolałby pan usłyszeć, że ktoś próbował mną politycznie sterować… Gdyby pojawiła się taka próba, zostają dwie możliwości – poddać się albo zrezygnować. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz "Nie ma tu miejsca dla reżyserów, którzy nie szanują innych" A czy o kondycji polskiego teatru świadczy liczba tzw. calloutów, składająca się na największą, jak do tej pory, dyskusję o nadużyciach przemocowych? W jaki sposób pan, jako dyrektor czołowej instytucji kulturalnej w Polsce, przeciwdziała takim praktykom? Zapewne mamy na to pomysł, skoro tutaj nic takiego się nie wydarzyło. A proszę pamiętać, że Teatr Wielki (no właśnie!) to ogromna społeczność, małe miasteczko liczące 1050 osób na etatach. Niech pan przemnoży to przez żony, mężów, rodziców, dzieci, wychodzi z tego Radzymin, z którego pochodzę. Trzeba przede wszystkim pilnować podstawowego pojęcia, które dotyczy każdego człowieka, czyli jego poczucia godności. To bardzo ładnie brzmi, ale jak to robić? W codziennej pracy. Nie uważam, że możemy coś tu rozsądzić regulaminami, choć i one są potrzebne. Trzeba wymagać od siebie nawzajem. Począwszy od dyrektora po osoby wykonujące prace porządkowe – trzeba ukształtować dobrą praktykę, opartą o wzajemny szacunek. Jeśli mnie pan zapyta, jaki jest dziś największy problem w Polsce, to odpowiem: deficyt szacunku, który sobie okazujemy nawzajem. #MeToo jest polem nadużycia, ale wcale nie świadczy o kondycji polskiego teatru. Nadużycia władzy. Dokładnie tak. A przecież im wyższa pozycja w strukturze hierarchicznej, tym większe zobowiązanie wobec wszystkich, z którymi i dla których się pracuje. Jeśli ludzie tego nie rozumieją, to w punkcie wyjścia już przegrali. Zaprosiłby pan do kierowanego przez siebie teatru twórców oskarżanych o nadużycia przemocowe? Zakładając, że, jak najczęściej bywa w takich sytuacjach, nie byłyby to sprawy mające finał w sądzie, bo wiele takich do sądów nie trafia albo są umarzane. Jest cały szereg spraw poza możliwością uchwycenia przez paragrafy. Odpowiadając na pana pytanie, nie, nie ma tu miejsca dla reżyserów, dyrygentów czy innych twórców, którzy nie szanują innych. Nie chcę współpracować z artystą, który uprawia jakąkolwiek formę przemocowego oddziaływania na podporządkowanych sobie w danym momencie ludzi. Dalszy ciąg artykułu pod wideo. "Porozmawiam z Olgą Tokarczuk na ten temat" Wspomnieliśmy teatr i sztukę, wspomnijmy i literaturę. "Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów". Co pan sądzi o tych słowach? Z całą pewnością to, co pisze Olga Tokarczuk, jest wymagającą literaturą. Natomiast musi być pewien typ książek, które "idą pod strzechy". Każdy człowiek powinien mieć możliwość rozwoju i dojścia do poziomu, który pozwoli mu kiedyś przeczytać Tokarczuk. "Idioci" to dobre określenie? Nie uważam ludzi pod strzechami za idiotów. Mam niezwykły szacunek dla ludzi wsi i tych z obszarów ograniczających możliwość uczestnictwa w kulturze. Bo przecież mówiąc "strzecha", idziemy intuicyjnie w tym kierunku W kierunku ludzi statystycznie gorzej wykształconych, ze znacznie mniejszymi szansami na dostęp do dóbr kultury. Wieś w odróżnieniu od miasta to miejsce życia ludzi blisko natury... O której przede wszystkim pisze Tokarczuk. Jeśli, jak pan wielokrotnie podkreślał, sensem sztuki jest wolność, to czy nie jest nią także otwartość? Nie powiedziałbym takich słów, jak nasza noblistka. To niefortunna wypowiedź, ale nie dołączę do osób ją krytykujących. Mam dla niej mnóstwo podziwu i wdzięczności. Ale na pewno, gdy tylko nadarzy się okazja, porozmawiam z Olgą Tokarczuk na ten temat. Trzeba uważać na słowa, które niosą negatywną wartość emocjonalną. Myślę, że Tokarczuk powiedziała to w chwili wynikającej z temperatury dyskusji, uniesienia. Jestem pewien, że nie miała intencji obrażania kogokolwiek. *** *Waldemar Dąbrowski — w latach 1998–2002 oraz od 2008 r. do dziś dyrektor Teatru Wielkiego — Opery Narodowej, animator kultury, polityk, w latach 2002–2005 minister kultury. Absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, a także Executive Programme for Leaders in Development na Harvard University. Działalność menadżera i animatora kultury zaczynał w latach 70., prowadząc klub studencki Riviera-Remont. W 1982 r. objął wraz z Jerzym Grzegorzewskim dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, był producentem ponad 70 spektakli Studio, w tym historycznej "Tamary" — pierwszego kapitalistycznego przedstawienia w Polsce.
Hipergamia kobiet niszczy w dzisiejszym społeczeństwie (wolność seksualna) wiarę w trwałość związków i w romantyczną miłość, którą przekazuje nam się jako cel do poszukiwań. Hipergamia jest instynktem który kieruje zachowaniami kobiet, których możemy nie rozumieć, tak jak one swoich własnych emocji. Hipergamia jest jak
Było o oczekiwaniach wobec mężów. Teraz parę punktów na temat niesłusznych oczekiwań wobec żon... Przedstawia je Mark Merrill - przewodniczący organizacji Family First (Rodzina Najpierw). Oto pięć rzeczy, których, według niego, mężowie niesłusznie oczekują od żon: 1. Myślenie, że ona zawsze potrzebuje twojej pomocy. Wielu z nas poznało frustrację, gdy szef zakłada, że nie wiesz, co robisz albo robisz to źle. Mężowie mogą robić to samo wobec swoich żon i to boli. To, co ty uważasz za bycie pomocnym, ona może postrzegać jako brak zaufania albo założenie słabości. 2. Myślenie, że ona nigdy nie potrzebuje twojej pomocy. To niesamowite, jak często słowa "zawsze" i "nigdy" są powiązane z nierealistycznymi oczekiwaniami. Tak, przed chwilą powiedziałem, że mąż nie powinien sądzić, że żona zawsze potrzebuje pomocy, ale niesłusznie jest również myśleć, że nigdy jej nie potrzebuje. Bez względu na to, czego dotyczy sprawa albo zadanie, najlepiej jest najpierw zapytać żonę czy potrzebuje twojej pomocy, a jeśli tak, spytać, w jaki sposób najlepiej możesz jej pomóc. 3. Oczekiwanie, że zawsze będzie gotowa na seks. Kobiety generalnie nie myślą o seksie tak często jak mężczyźni, ale mężowie mają tendencję do zapominania o tym. Problem potęguje się, kiedy mężczyzna patrzy na swoją żonę jak na grę wideo, spodziewając się, że jeśli kilka razy naciśnie odpowiednie guziki, to natychmiast ją włączy. Mężczyźni, wszyscy musimy pamiętać, że intymność seksualna nie jest tylko mechaniczna, ale i emocjonalna, a nawet duchowa. 4. Oczekiwanie, że twoja żona będzie zgadzać się z tobą w sprawach finansowych. Sprawy finansowe to jedno z największych źródeł konfliktów małżeńskich. Mężowie mogą zakładać, że jest to ich sfera odpowiedzialności i że oni będą podejmować wszystkie decyzje finansowe. Ja wychowałem się w takim domu. Mój tata prowadził finanse i ogólnie rzecz biorąc, robił to dobrze, ale mama nie brała tak naprawdę udziału w podejmowaniu decyzji. Lepiej jest jednak, jak mąż usiądzie z żoną i przedyskutuje sprawy takie jak wielkość kredytu, jaki trzeba zaciągnąć, priorytety wydatków, oszczędności czy przekazywanie funduszy innym. W naszym małżeństwie Susan i ja blisko współpracujemy w sprawach finansowych i żadne z nas nie dokonuje ważnego zakupu, nie kupuje prezentu bez konsultacji z małżonkiem. 5. Oczekiwanie, że ona powinna zawsze wiedzieć, że ją kochasz. Znany żart brzmi: "mówiłem ci, że cię kocham, kiedy się pobieraliśmy. Jeżeli coś się zmieni, to dam ci znać!". Niesłusznie jest zakładać, że ona wie, że ją kochasz. Żony potrzebują to od swoich mężów słyszeć, widzieć w ich postępowaniu i czuć w swoich kontaktach z nimi. W latach małżeństwa żona chce wiedzieć, że jej mąż wciąż uważa ją za atrakcyjną. Czy są jakieś inne nierealistyczne oczekiwania, jakie miałeś/miałaś w stosunku do swojego małżonka? Czy stwarzały wam one problemy? Czy sobie z nimi poradziliście? Możecie wyrazić swoje opinie w komentarzach. Czytaj także: Żony niesłusznie oczekują od mężów tych pięciu rzeczy Udostępnij Źródło:
1/1 Naprawdę nie rozumiesz, dlaczego wciąż przyciągasz facetów, którzy cię nie szanują? Nie słuchasz bliskich. Twoi przyjaciele i rodzina zazwyczaj chcą dla ciebie jak najlepiej. Poza tym potrafią spojrzeć na twoje życie z innej perspektywy. Możesz myśleć, że uwzięli się na twojego nowego partnera, źle ci życzą lub nie
Mama na pełny etat wyjaśnia, dlaczego częste korzystanie z telefonu – choć może wydawać się mocno przesadzone – jest w rzeczywistości duże szanse, że czytasz te słowa na swoim najlepszym cyfrowym przyjacielu: smartfonie. Niezależnie od tego, czy siedzisz teraz w samochodzie czekając, aż zabłocony synek skończy trening piłki nożnej, czy może chwytasz kilka dodatkowych minut, by połknąć kawę między spotkaniami – te skrawki czasu spędzone na czytaniu albo pisaniu z kimś są bardzo czy zdrowa odskocznia?Dzięki tym gadżetom kieszonkowych rozmiarów jesteśmy w stanie szybko (i łatwo) wskoczyć i wyskoczyć z naszego „społecznościowego” życia. Wciąż pozostajemy jednak w kontakcie ze znajomymi, rodziną i resztą świata, próbując jednocześnie wypełniać niezliczone role tak dobrze, jak tylko jest także druga strona medalu: możemy tak bardzo pogrążyć się w naszych telefonach, że zasłonią one prawdziwe życie. Dla wielu z nas wyjście z domu bez komórki jest źródłem palpitacji. W którym miejscu przebiega granica?Czytaj także:Bez telefonu i internetu kilka dni? To możliwe. I jakie inspirujące!Czas spędzany przez dorosłych przed ekranem telefonu jest przedmiotem dyskusji w niemal każdym amerykańskim domu. Dla przykładu weźmy Jessicę (mamę trójki dzieci na pełen etat) i jej męża, który zaniepokoił się jej „uzależnieniem” od smartfona. Jessica postanowiła więc napisać do niego poruszający list otwarty, w którym wyjaśniła swoją zażyłość z telefonem:„Trajektoria mojego czasu czuwania – jako mamy na pełny etat – jest inna. Nie rozmawiam z dorosłymi regularnie, jeśli w ogóle, a moim jedynym towarzystwem jest maluch, który uczy się chodzić, drugi – ząbkując. I jeszcze pies”. Jessica wyjaśnia, w jaki sposób jej nowe życie w domu doprowadziło ją do poczucia samotności i izolacji. „Nawet kiedy rozmawiam stojąc w kolejce do kasy, czuję się tak dobrze”.Internetowe wsparcieMamy w internetowych grupach wsparcia naprawdę rozumieją, przez co że spędzanie czasu z dziećmi jest jednocześnie przywilejem i błogosławieństwem, wszyscy potrzebujemy czasu z innymi. Kobiety z wirtualnych grup wsparcia dla mam dodawały Jessice otuchy, tłumacząc np., że wypluwanie warzywnych (i z taką miłością przygotowanych) posiłków jest u dzieci całkowicie normalne. Podpowiadały też, jak pozbyć się markerowej twórczości artystycznej ze mówi, „internetowe grupy mam były moją ostatnią deską ratunku… Te kobiety zmieniły moje życie, mimo że nie spotkałyśmy się na żywo. One naprawdę rozumiały, po jakiej ścieżce idę”.To są korzyści, których jej pracujący mąż może nie być świadomy – on po prostu nie wie, jak czuje się mama w domu przez cały dzień. „To, z czego nie zdajesz sobie sprawy… to… jak trudno było mi przystosować się do tego nowego życia, nowej roli i jak nieadekwatnie do tego czasami się czuję. Miło jest usłyszeć, że robię coś dobrze i potrzebuję, by mówił mi to ktoś obcy – z mojej wirtualnej wioski”.Czytaj także:Facebookowe grupy wsparcia dla małżeństw coraz popularniejsze!Używam telefonu, by uciekać od rzeczywistości czy raczej pomóc sobie przez nią przebrnąć?Z jej punktu widzenia smartfon nie jest uzależnieniem, ale antidotum. Jessica przystosowuje się do ery, w której tak często nie możemy widzieć na żywo naszych krewnych, przyjaciół i mentorów, wciąż jednak czując ich wsparcie lub przyjmując od nich rady. Co więcej, pracujące mamy mogą podobnie odbierać zalety płynące z korzystania ze smartfona – telefony pozwalają im być blisko dzieci nawet, jeśli nie ma ich nie powinnyśmy tak szybko oceniać mam, w zamian za to wykorzystując czas na refleksję o własnej zażyłości z telefonem? Zadaj sobie pytanie: używam telefonu, by uciekać od rzeczywistości czy raczej pomóc sobie przez nią przebrnąć?
. 28 422 120 681 211 180 578 236
dlaczego mężowie nie szanują żon